Wchodzimy
do apteki, rozglądamy się dookoła i co widzimy? Leki, mnóstwo
leków, półki pełne leków, nie wiadomo na czym oko zawiesić...
Czy tak? Niestety nie. Pokuszę się o stwierdzenie, że w
statystycznej aptece większość wyeksponowanych preparatów to
suplementy diety. Ewentualnie wyroby medyczne, dietetyczne środki
specjalnego przeznaczenia żywieniowego, no i oczywiście kosmetyki,
które bardzo estetycznie wyglądają na aptecznych półkach, ale
również lekami nie są.
O co
właściwie chodzi z tymi suplementami? Przecież lekarze je polecają
w reklamach, to chyba dobre są, prawda?
Zacznijmy
może od krótkiego wyjaśnienia co jest czym i jakie są różnice.
Produkty
lecznicze (w skrócie: leki) zdefiniowane są w ustawie Prawo
farmaceutyczne. To substancje zapobiegające chorobom, leczące
choroby, podawane w celu postawienia diagnozy lub przywrócenia
fizjologicznych funkcji organizmu poprzez działanie farmakologiczne.
Mogą być wydawane na receptę (Rx/Rp) lub bez (OTC). Wprowadzenie
na rynek nowego produktu leczniczego wiąże się z przeprowadzeniem
badań klinicznych, trwa często latami i jest bardzo kosztowne. Ich
działanie jest UDOWODNIONE!
Suplementy
diety to produkty zawierające substancje odżywcze będące
uzupełnieniem normalnego żywienia. Mogą zawierać witaminy,
minerały, wyciągi roślinne i mają postać umożliwiającą
dawkowanie np. kapsułki, tabletki, płyny. Dopuszczaniem ich do
obrotu zajmuje się Główny Inspektor Sanitarny. Nie służą do
leczenia chorób.
A
zatem nie są lekami i nie podlegają inspekcji farmaceutycznej!
Z
prawnego punktu widzenia jest to ŻYWNOŚĆ!
Dlaczego
więc są w aptekach?
Przede
wszystkim dlatego, że jest to budzący zaufanie kanał sprzedaży.
Pacjent przychodzący do farmaceuty ma zwykle przekonanie, że
cokolwiek by kupił, będzie korzystne dla jego zdrowia. Bo przecież
z apteki! A jeżeli do tego jeszcze jest reklamowane w telewizji...
Wiadomo.
Producentom
jest o niebo łatwiej wprowadzić na rynek nowy preparat pod szyldem
suplementu, niż leku. Tak jest taniej, szybciej i można go
reklamować w zasadzie bez ograniczeń. Wystarczy złożyć do GIS-u
powiadomienie, w którym umieszcza się nazwę, wzór etykiety i
skład. Nie potrzeba w żaden sposób potwierdzać skuteczności!
Ważne, żeby nie spełniać wymagań produktu leczniczego. I już
można w garażu turlać pigułki.
Tu
właśnie dotykamy bardzo istotnej kwestii. W przypadku suplementów
produkowanych przez znane firmy farmaceutyczne wytwarzające głównie
leki, możemy w miarę bezpiecznie przyjąć, że są godne zaufania.
Pojawiają się jednak na rynku przeróżne nowe specyfiki od nikomu
nie znanych producentów. Jaką mamy gwarancję, że nie są to
kapsułki napełniane gipsem przez przedsiębiorczego cwaniaczka?
Żadną. Zwłaszcza w przypadku preparatów kupionych np. na bazarze
czy w internecie.
Skąd
to się w ogóle wzięło?
Obecnie
tryb życia i sposób odżywania się ludzi w krajach rozwiniętych
są często dalekie od ideału. Zabiegani, wciągają za biurkami
łatwo i szybko dostępną przetworzoną żywność, nie przebywają
na świeżym powietrzu, nie ćwiczą. Można powiedzieć, że ideą
pojawienia się suplementów było zadbanie o zdrowie tych ludzi, o
zapobieganie niedoborom witamin i minerałów. Ale wiadomo jak to
bywa z ideami. Rządy wielu krajów widziały w suplementach sposób
na zmniejszenie ryzyka chorób a więc na redukcję kosztów służby
zdrowia. Prawdopodobnie stąd tak liberalne przepisy prawne (żeby
nie powiedzieć wolna amerykanka). Obawiam się jednak, że szerokie
rozpowszechnienie się suplementów i bezrefleksyjne ich stosowanie
może się służbie zdrowia odbić czkawką.
Dlatego
też niedawno rozpoczęła się WSPÓLNA AKCJA 12 PAŃSTWOWYCH INSTYTUCJI, aby chronić i edukować konsumentów.
Szczegóły
znajdziecie m. in. na stronie Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego. Można
stamtąd również ściągnąć poradnik w PDF-ie. Gorąco polecam.
Czy
suplementy to jedno wielkie ZŁO?
Nie.
Czasami suplementacja jest potrzebna, a nawet konieczna. Niektórych
składników nie kupimy w ogóle w postaci leku. Niektóre preparaty
można potraktować jak coś pomiędzy domowymi sposobami (za pomocą
produktów spożywczych przecież) na drobne dolegliwości a lekami.
Po prostu róbmy to z głową.
Na
koniec krótka porada jak świadomie kupować i stosować suplementy?
Nie
kierować się reklamami i nie dać się omamić, że działają jak
leki. Pytać lekarzy i farmaceutów. Doczytywać na własną rękę
(np. na moim blogu ;))
W
kolejnym wpisie zamierzam się skupić się na suplementach diety
przeznaczonych dla dzieci.
Do
zobaczenia!
Zaraz, zaraz. Czy ja dobrze myślę, że pod etykietkę suplementu można wepchnąć również "pełnoprawny" LEK, tylko dlatego, że jest to łatwiejsza droga do jego umieszczenia na rynku? Jeśli tak by było, to byłby to proceder niebezpieczny, bo leki chyba muszą przechodzić jakieś próby kliniczne czy coś tam, a suplementy chyba nie.
OdpowiedzUsuńBo jasne, że tak jak piszesz, zamiast witamin możemy mieć kapsułki z gipsem, ale czy jest możliwe również przegięcie w drugą stronę?
Wyprowadź mnie z błędu :)
Witam serdecznie Krusz :) Fajnie, że zauważyłaś to zagadnienie, warto rozwinąć temat. Na szczęście nie można ot tak sobie np. zsyntetyzować nowego leku i wprowadzić go na rynek jako suplement. W razie wątpliwości, czy preparat nie spełnia wymagań produktu leczniczego, GIS uruchamia postępowanie wyjaśniające.
OdpowiedzUsuńCzęstszym procederem jest "podszywanie" się pod lek. Przykładowo rozważmy taki scenariusz: producent stwierdza, że nie ma w ofercie żadnego preparatu na wątrobę, a to popularna kategoria i kasa by się przydała :) Istnieją na rynku produkty lecznicze oparte na składnikach roślinnych, znane, przebadane i o udokumentowanej skuteczności, które przy właściwym dawkowaniu (ważne!) wywołują efekt terapeutyczny. M.in. Sylimarol (ostropest plamisty), Essentiale forte (fosfolipidy sojowe). Ale po co wchodzić na rynek z lekiem-odpowiednikiem (kasa, badania, kontrole, obostrzenia dot. reklamy)? Zróbmy suplement - weźmy szczyptę ostropestu (nie musi być standaryzowany na zawartość sylimaryny, bo po co), kapkę fosfolipidów (niekoniecznie sojowych, weźcie co tańsze), dorzućmy jeszcze jakąś roślinkę (obojętnie, niech się mądrze nazywa) i parę witaminek. Wszystko w małych daweczkach, nieleczniczych, żeby GIS się nie przyczepił. I oto mamy nowy wspaniały wieloskładnikowy (!) preparat "na wątrobę" i możemy go reklamować jak chcemy! I jeszcze napiszmy "1 kapsułkę dziennie", bo ludzie lubią takie wygodne stosowanie. Nieważne, że w tych dawkach to nie ma prawa działać. Bo przecież suplement nie ma prawa działać leczniczo :)
Inna sprawa, że były takie afery, kiedy w suplementach na potencję znajdowano Viagrę lub jej pochodne, a w niby-roślinnych preparatach odchudzających - wycofaną z obrotu (ze względu na niebezpieczne działania niepożądane) sibutraminę.
Wow! Otwiera się przede mną terra incognita :)
OdpowiedzUsuńPozwól, że zadam takie pytanie: czy stosowanie suplementów diety w ogóle ma sens? Wątroba rzeczywiście jest mocno "reklamowana" (i te żeberka na talerzach, golonki, ciasta itp.), jak powiedziałaś, działanie terapeutyczne będzie żadne, bo ilość składników jest zbyt mała.
Ja pytam bardziej pod kątem... Nie, właściwie pod dwoma kątami ;)
1. Mam zalecenie od urologów i nefrologów, żeby dzieci pochłaniały żurawinę pod każdą postacią. Są na rynku więc suplementy diety typu jakiś tam Żurawit czy inne, zawierające "wyciąg z żurawiny" czy coś tam. Twoim zdaniem można w nie inwestować (są drogie) czy też lepiej kupić herbatkę żurawinową (mamy taką, gdzie jest 50% żurawiny, bo wiem, że może też być 6% czy 2% i wtedy lipa) i jeść żurawinę luzem?
2. Pytanie grubsze. Trafiło do mnie info o suplementach diety na... niepłodność. Źle się wyraziłam - ułatwiające zajście w ciążę, o tak, kuracja polecana osobom, które mają z tym problemy. Producenta przemilczę. To są tabletki do łykania. Kuracja trwa chyba pół roku, o ile dobrze pamiętam, i kosztuje - trzymaj się krzesła! - 2500 zł. No i teraz pytanie, czy to przypadkiem nie jest rżnięcie klienta bez znieczulenia i za grubą kasę? Czy takie preparaty w ogóle mają sens i szansę zadziałania? I jak to wygląda w relacji skuteczność-koszty?
uf :)
"czy stosowanie suplementów diety w ogóle ma sens?"
UsuńHa, od razu filozoficzne pytanie ;) A odpowiedź brzmi: czasami, to zależy. Suplementy są jakby szarą strefą gdzieś pomiędzy farmaceutykami a jedzeniem. Teoretycznie mają wywierać korzystny fizjologiczny wpływ na organizm (ale nie efekt leczniczy!), tylko że... generalnie się tego nie bada. Brak danych, brak danych, brak danych! Łykamy na wiarę :) Założeniem suplementacji jest uzupełnienie jakichś niedoborów żywieniowych i wtedy ma to sens. A czy można powiedzieć, że facet, który łyka tabletki na potencję ma niedobór azjatyckich albo południowoamerykańskich roślin? ;)
A wspomniane przez Ciebie reklamy preparatów na wątrobę powinny być moim zdaniem w ogóle zakazane jako szkodliwe społecznie. "Obżeraj się niezdrowo ile chcesz, potem łykaj nasze suplementy i tak w kółko, a jak już się pochorujesz od jednego i drugiego, to przyjdziesz do nas po leki. Czysty zysk."
Ad. 1. Żurawina to owoc o wspaniałych właściwościach i świetnym działaniu profilaktycznym przeciw ZUM. Badania naukowe, do których dotarłam dotyczyły soków, koncentratów i ekstraktów, dlatego trudno jest mi ocenić działanie naparu (herbatki) z suszu. Wskazałabym jednak na te pierwsze, chyba że Ty w praktyce zaobserwujesz wystarczające działanie herbatki.
Ad. 2. Pierwsze co mi przychodzi do głowy to wyciąganie pieniędzy z kieszeni zdesperowanych pacjentów. Ale daj mi czas na głębszy research.
Odnośnie soków z żurawiny - też stosuję. Kupuję takie 100%, bez dodatku cukru. Drogie jak cholera, kwaśne jak cholera, ale dodaję je właśnie do żurawinowej herbatki (herbatkę słodzę). OK, dla mnie ważne info, że preparaty apteczne z żurawiny mogę kupować, to super :)
UsuńDzięki za wyjaśnienie sprawy z suplementami tak w ogóle :)
Długo zastanawiałam się jak odpowiedzieć na pytanie dotyczące suplementów dla starających się o zajście w ciążę. Sprawa jest śliska, zwłaszcza w kontekście tak wysokich kosztów. Wiadomo, że tonący brzytwy się chwyta. Przejrzałam składy tego typu preparatów i jednego jestem pewna - ceny są wywindowane w górę ze względu na target. Nie ma wielkiej konkurencji, a grupa docelowa jest często już zdesperowana. W składach generalnie nie ma żadnych magicznych surowców, ot, różne wyciągi roślinne, witaminy, minerały czy aminokwasy. Zasadniczo mają korzystny wpływ na organizm, część składników (składników! a nie cały suplement) ma potwierdzony w piśmiennictwie udział w mechanizmach płodności. Należy jednak zauważyć jedną rzecz. To, że my znamy wpływ np. cynku i selenu na jakość plemników, nie oznacza, że danej parze pomoże ich suplementacja. Problem może tkwić zupełnie gdzie indziej. Prawdopodobnie dlatego te zestawy są tak rozbudowane. Loteria: łykajmy wszystko co się da, a nuż któryś ze składników pomoże! Podsumowując, moja opinia jest taka: nie warto wydawać takich pieniędzy, na produkt (pamiętajmy!) de facto spożywczy (!), którego działanie jest co najmniej niepewne. Suplement nie zastąpi zdrowej diety i stylu życia w okresie starań o dziecko. A jeżeli faktycznie występują problemy z płodnością, to należy udać się do lekarza i znaleźć przyczynę.
Usuń